Nasz pobyt na Santorini dobiegał końca. Był 17 września i następnego dnia czekał nas powrót do domu. Zanim mieliśmy ponownie wejść na pokład statku (tym razem płynącego na Ios) mój mąż postanowił zabrać mnie o świcie na romantyczny spacer na plażę. Te widoki na zawsze pozostaną w mojej głowie...
Usiedliśmy na leżakach na plaży. Byliśmy prawie sami. Prawie bo jakieś 50 metrów dalej na leżaku obok leżał fotograf z aparatem z całkiem sporą lunetą i najwyraźniej oczekiwał na widowisko jakie słońce miało nam zafundować. To nie miał być jedyny spektakl tego dnia. Wieczorem czekał nas jeszcze zachód słońca na kalderze, super pełnia księżyca i Volkano 2016
|
Oia |
No to ruszyliśmy w pełne morze. Przed nami była około godzina rejsu. Strach przed statkami skutecznie został wyleczony podczas dnia poprzedniego kiedy wypłynęliśmy na wulkan.
Delektowaliśmy się widokami jakie mieliśmy tuż za burtą. Słońce połyskiwało na wodzie, a nasz statek rozrywał fale, a za nami pozostawał tylko kilwater.
Wreszcie, po niecałej godzinie naszym oczom ukazała się wyspa. To było właśnie Ios. Nasz cel podróży powiększał się coraz bardziej i stawał się coraz bardziej wyraźny. Po lewej stronie jawiła się nam inna grecka wyspa - Sikinos, a za nią Folegandros.
Wreszcie zaczęliśmy wpływać do zatoki, w której umiejscowiony jest port. Po lewej i prawej stronie zatokę otaczały delikatne wzniesienia u podstawy których bieliły się domki. Gdzieniegdzie na szczycie wzniesień znajdowały się pojedyncze zabudowania.
|
Ios |
Weszliśmy do portu. Wszyscy pospiesznie zaczęli opuszczać statek. Wiedzieliśmy, że teraz musimy jechać do Chory. Najpiękniejszej miejscowości jaką kiedykolwiek do tej pory widziałam. Pospiesznie wskoczyliśmy do autobusu. Wysiedliśmy przy głównym centrum Chory i rozpoczęła się piesza wędrówka pod górę...
|
nasz mentor obiera kierunek |
Nasz mentor prowadził nas w górę, a z każdym stopniem miał coraz więcej pomysłów gdzie można by jeszcze zajść ;) Ale tylko dzięki temu zobaczyliśmy takie cuda. Sami zapewne nie doszlibyśmy tak daleko, i przez upał i przez skręconą przed wyjazdem kostkę męża, która wciąż jeszcze się odzywała przy większym wysiłku. Przemierzaliśmy wąskie uliczki, mijaliśmy maleńkie geleryjki, sklepiki i restauracje. Po drodze na szczyt przepuściliśmy dwóch greków z osiołkiem, który mozolnie taszczył towary. Wreszcie dotarliśmy na górę, a naszym oczom ukazał się piękny kościółek z niebieskimi kopułkami i wysoką dzwonnicą.
|
osiołki podczas codziennej pracy |
|
widok z góry |
|
na uliczkach Chory |
|
kościółek na szczycie |
|
widok na wiatraki |
|
widok ze wzgórza |
|
Chora |
Takie widoki zapierały dech w piersiach. Wydawało się, że już nie może być piękniej. Okazało się jednak , że obok kościółka znajduje się wąska ścieżka, która prowadzi jeszcze wyżej. I to właśnie tam ukazał się naszym oczom widok, który był niezwykły.Widok na całą wyspę z góry, na port, na zatoczki. W tle bieliły się małe domki. Ten widok był tak niezwykły, że wiedziałam, że to jest miejsce, w które muszę wrócić. Nawet Oia na Santorini nie robiła takiego wrażenia. Po drodze na sam szczyt minęliśmy jeszcze 2 maleńkie niezwykle urokliwe kościółki. Widok zapierał dech w piersiach i wzruszał. Ios to była najpiękniejsza wyspa jaką widziałam.
|
uliczka przy Mylopotas |
|
szeroka piaszczysta plaża |
Po naszej wspinaczce czekało nas zejście na dół, szybkie zakupy w sklepie i łapanie autobusu, aby dojechać na Mylopotas. Teraz czekał nas już tylko wypoczynek na plaży. Mylopotas słynie z niezwykłego piasku o złotych mieniących się drobinkach. Autobus złapaliśmy niemalże od razu i nie minęło kilka minut jak przejeżdżaliśmy przez kolejne wzgórze za którym wyłoniła się plaża... szeroka piaszczysta... taka jakiej dawno nie widzieliśmy ponieważ na Santorini plaże sią kamieniste i czarne, a tu.... błękit wody i słońce połyskujące na falach.
Wzdłuż plaży pełno barów i knajpek. Innych niż na Santorini. Bardziej egzotycznych.
|
złota plaża Mylopotas |
|
kompleksy hotelowe przy Mylopotas |
Po odpoczynku na złotym piasku i kąpielach w błękitnych wodach morza śródziemnego trzeba było wracać do portu. Poza tym przez te wszystkie wrażenia nie zdążyliśmy jeszcze zjeść obiadu, a było już późne popołudnie. Zebraliśmy więc nasze rzeczy i poszliśmy w kierunku przystanku autobusowego. Długo nie musieliśmy czekać i za parę minut mknęliśmy znowu pod górę. Po pysznym obiedzie mieliśmy jeszcze trochę czasu więc poszliśmy na spacer do portu rybackiego. Porty rybackie każdorazowo robią na mnie niesamowite wrażenie. Tu wszystko jest takie prawdziwe. Tu nie ma gry po turystów. Tu jest prawdziwe życie. Rybacy żyjący w przyjaźni z kotami na łodziach.... piękne.
|
Łódź rybacka z pełną załogą |
|
Dodaj napis |
Zbliżał się czas gdy trzeba było wracać na nasz stastek. Czekał nas rejs powrotny i.... niespodzianka... :) Święto wulkanu..
Wypłynęliśmy z portu w Ios. Trzeba było pożegnać tą piękną wyspę. Wiemy jednak, że tam trzeba wrócić... W związku z tym, że wypłynęliśmy przed 18:00 mieliśmy jeszcze mieć możliwość zobaczenie tego jedynego w swoim rodzaju zachodu słońca na cykladach i w dodatku widzianego z pokładu statku. Zachód słońca na łodzi .. naprawdę piękne przeżycie, choć nie ukrywam, że wschód chyba zrobił na mnie jednak większe wrażenie. Może dlatego, że przy wschodzie słońca była większa gra barw...
|
zachód słońca |
|
Amoudi Bay |
|
Nad Santorini rozpoczynała się noc |
Po dopłynięciu do Santorini ustawiliśmy się na kalderze i oczekiwaliśmy na rozpoczęcie niesamowitego święta. "Volkano 2016".
|
Thera i Imerovigli |
|
Księżyc nad Santorini |
Ten dzień od samego świtu i pięknego wschodu słońca w Kamari, przez Ios i teraz ten niesamowity wieczór obfitował w mnóstwo wrażeń głównie dla zmysłów. Tyle cudnych widoków i tyle niesamowitych miejsc i zdarzeń bardzo rzadko się przytrafia jednego dnia. Tej nocy, kiedy obchodzone było święto wybuchu wulkanu, była również super pełnia. Księżyc świecił jasno nad Thirą, a my oczekiwaliśmy na to niesamowite show, jakie za moment miało się rozpocząć na Nea Kameni. Kaldera wypełniała się łodziami najróżniejszych rozmiarów. Ludzie tłumnie oczekiwali na to niezwykłe święto zgromadzeni w miejscowościach na zboczu klifu, a my siedzieliśmy na naszym statku i czekaliśmy.
Wreszcie się zaczęło... Gra barw, świateł i dźwięków wybuchających ogni... i to niesamowite wrażenie, że to wszystko naraz wybucha na zboczach wytworzonych przez zastygłą lawę po czym wpada w czarne wody kaldery... Dodatkowych wrażeń dostarczała świadomość, że przecież pod tym stożkiem wulkanicznym, pod nami, znajduje się olbrzymia komora magmowa, że wulkan wciąż daje o sobie znać, że przecież naukowcy wciąż badają jego aktywność w obawie przed wybudzeniem.
|
Nea Kameni w ogniu... |
|
aż wreszcie widowisko rozpoczęło się
na dobre |
|
Wulkan pomału pokrywał się
dymem i ogniami |
Po całym długim dniu wrażeń... zasnęliśmy bardzo szybko...
Jednego jesteśmy pewni. Ios trzeba odwiedzić znowu. W ciągu jednego dnia zobaczyliśmy niewiele na samej wysepce, ale były to takie smaczki, że rozbudziły nasz apetyt na poznanie całej wyspy, na zjeżdżenie jej wzdłuż i wszerz, na odnalezienie grobu Homera, na zejście górzystych szlaków... A to, że cała wyprawa na Ios była opatrzona dodatkowymi atrakcjami dodało tylko smaku całości...
Natomiast samo Santorini... z całą pewnością również trzeba odwiedzić, ale tym razem na dwu dniowy pobyt jako podróż sentymentalna - może za kilka lat :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz