Flag Translate

Lista rozwijana - podróże

Wyprawa na Ios

Cudna Ios
Podczas naszej podróży poślubnej na Santorini postanowiliśmy, że będziemy dużo zwiedzać :) Nie będę ukrywała, że jednak planowałam po prostu zjechanie wszerz i wzdłuż wyspy. Z całą pewnością nie planowałam wsiadać na jakikolwiek statek. Santorini gwarantuje tyle atrakcji, że w zupełności miało nam to starczyć na całe 2 tygodnie. Jak się później okazało... miało być troszkę inaczej i to nie tyle za sprawą mojej ciekawości ile za sprawą namowy niezwykłej pary, którą tam poznaliśmy :) Gdyby nie te niesamowite osóbki, w życiu nie odważyłabym się wsiąść na statek i masa niezwykle ciekawych rzeczy by nas ominęła. Nie zobaczyłabym gorących źródeł i dymiącego krateru wulkanu. O tej wyprawie można przeczytać TUTAJ . Nie zobaczylibyśmy również przepięknej wyspy Ios, o której teraz chcę napisać :)

zaczynało świtać
Nasz pobyt na Santorini dobiegał końca. Był 17 września i następnego dnia czekał nas powrót do domu. Zanim mieliśmy ponownie wejść na pokład statku (tym razem płynącego na Ios) mój mąż postanowił zabrać mnie o świcie na romantyczny spacer na plażę. Te widoki na zawsze pozostaną w mojej głowie...
Usiedliśmy na leżakach na plaży. Byliśmy prawie sami. Prawie bo jakieś 50 metrów dalej na leżaku obok leżał fotograf z aparatem z całkiem sporą lunetą i najwyraźniej oczekiwał na widowisko jakie słońce miało nam zafundować. To nie miał być jedyny spektakl tego dnia. Wieczorem czekał nas jeszcze zachód słońca na kalderze, super pełnia księżyca i Volkano 2016

wschód widziany z Kamari
słońce wyłoniło się zza Anafi
a w tle wyspa Anafi
plaża Kamari
Takie widoki mogłyby nas budzić codziennie :) 
Po rannych wrażeniach czekało nas jeszcze śniadanie w hotelu i autobus do portu. Co do samego zjazdu do portu również miałam mieszane uczucia... Tym razem wiedziałam, że czeka mnie zjazd serpentyną w dół po zboczu klifu. O samym zjeździe pisałam również przy okazji wyprawy na wulkan.
W porcie trzeba było poczekać jeszcze chwilę na statek, który za chwilę podpłynął i wszyscy wpakowali się na pokład. Ze względu na to, że pokład miał dwa poziomy oczywiście każdy chciał płynąć na tym górnym. Na szczęście z pełną kulturą wszyscy wsiedli i oto odbiliśmy od brzegu.
Płynęliśmy przez kalderę po prawe stronie mijając Palea Kameni i Nea Kameni. Po lewej stronie - wysokie na 300 metrów klify na szczycie których malowały się białe domki. To Thera, Imerovigli, Finikia i Oia. Widoki zapierały dech w piersiach. Na wysokości Oia ukazał się nam port Ammoudi otoczony czerwonymi ścianami klifu. Widok iście bajkowy.
białę domki
wyruszyliśmy z Ormos Athinios
klify z białymi domkami

Oia
No to ruszyliśmy w pełne morze. Przed nami była około godzina rejsu. Strach przed statkami skutecznie został wyleczony podczas dnia poprzedniego kiedy wypłynęliśmy na wulkan.
Delektowaliśmy się widokami jakie mieliśmy tuż za burtą. Słońce połyskiwało na wodzie, a nasz statek rozrywał fale, a za nami pozostawał tylko kilwater.
Wreszcie, po niecałej godzinie naszym oczom ukazała się wyspa. To było właśnie Ios. Nasz cel podróży powiększał się coraz bardziej i stawał się coraz bardziej wyraźny. Po lewej stronie jawiła się nam inna grecka wyspa - Sikinos, a za nią Folegandros.
Wreszcie zaczęliśmy wpływać do zatoki, w której umiejscowiony jest port. Po lewej i prawej stronie zatokę otaczały delikatne wzniesienia u podstawy których bieliły się domki. Gdzieniegdzie na szczycie wzniesień znajdowały się pojedyncze zabudowania.
Ios
Weszliśmy do portu. Wszyscy pospiesznie zaczęli opuszczać statek. Wiedzieliśmy,  że teraz musimy jechać do Chory. Najpiękniejszej miejscowości jaką kiedykolwiek do tej pory widziałam. Pospiesznie wskoczyliśmy do autobusu. Wysiedliśmy przy głównym centrum Chory i rozpoczęła się piesza wędrówka pod górę...
nasz mentor obiera kierunek
Nasz mentor prowadził nas w górę, a z każdym stopniem miał coraz więcej pomysłów gdzie można by jeszcze zajść ;) Ale tylko dzięki temu zobaczyliśmy takie cuda. Sami zapewne nie doszlibyśmy tak daleko, i przez upał i przez skręconą przed wyjazdem kostkę męża, która wciąż jeszcze się odzywała przy większym wysiłku. Przemierzaliśmy wąskie uliczki, mijaliśmy maleńkie geleryjki, sklepiki i restauracje. Po drodze na szczyt przepuściliśmy dwóch greków z osiołkiem, który mozolnie taszczył towary. Wreszcie dotarliśmy na górę, a naszym oczom ukazał się piękny kościółek z niebieskimi kopułkami i wysoką dzwonnicą.
osiołki podczas codziennej pracy
widok z góry
na uliczkach Chory
kościółek na szczycie
widok na wiatraki
widok ze wzgórza
Chora
Takie widoki zapierały dech w piersiach. Wydawało się, że już nie może być piękniej. Okazało się jednak , że obok kościółka znajduje się wąska ścieżka, która prowadzi jeszcze wyżej. I to właśnie tam ukazał się naszym  oczom widok, który był niezwykły.Widok na całą wyspę z góry, na port, na zatoczki. W tle bieliły się małe domki. Ten widok był tak niezwykły, że wiedziałam, że to jest miejsce, w które muszę wrócić. Nawet Oia na Santorini nie robiła takiego wrażenia. Po drodze na sam szczyt minęliśmy jeszcze 2 maleńkie niezwykle urokliwe kościółki. Widok zapierał dech w piersiach i wzruszał. Ios to była najpiękniejsza wyspa jaką widziałam.
uliczka przy Mylopotas
szeroka piaszczysta plaża
Po naszej wspinaczce czekało nas zejście na dół, szybkie zakupy w sklepie i łapanie autobusu, aby dojechać na Mylopotas. Teraz czekał nas już tylko wypoczynek na plaży. Mylopotas słynie z niezwykłego piasku o złotych mieniących się drobinkach. Autobus złapaliśmy niemalże od razu i nie minęło kilka minut jak przejeżdżaliśmy przez kolejne wzgórze za którym wyłoniła się plaża... szeroka piaszczysta... taka jakiej dawno nie widzieliśmy ponieważ na Santorini plaże sią kamieniste i czarne, a tu.... błękit wody i słońce połyskujące na falach.
Wzdłuż plaży pełno barów i knajpek. Innych niż na Santorini. Bardziej egzotycznych.
złota plaża Mylopotas
kompleksy hotelowe przy Mylopotas
Po odpoczynku na złotym piasku i kąpielach w błękitnych wodach morza śródziemnego trzeba było wracać do portu. Poza tym przez te wszystkie wrażenia nie zdążyliśmy jeszcze zjeść obiadu, a było już późne popołudnie. Zebraliśmy więc nasze rzeczy i poszliśmy w kierunku przystanku autobusowego.  Długo nie musieliśmy czekać i za parę minut mknęliśmy znowu pod górę. Po pysznym obiedzie mieliśmy jeszcze trochę czasu więc poszliśmy na spacer do portu rybackiego. Porty rybackie każdorazowo robią na mnie niesamowite wrażenie. Tu wszystko jest takie prawdziwe. Tu nie ma gry po turystów. Tu jest prawdziwe życie. Rybacy żyjący w przyjaźni z kotami na łodziach.... piękne.
Łódź rybacka z pełną załogą
Dodaj napis
Zbliżał się czas gdy trzeba było wracać na nasz stastek. Czekał nas rejs powrotny i.... niespodzianka... :) Święto wulkanu..

Wypłynęliśmy z portu w Ios. Trzeba było pożegnać tą piękną wyspę. Wiemy jednak, że tam trzeba wrócić... W związku z tym, że wypłynęliśmy przed 18:00 mieliśmy jeszcze mieć możliwość zobaczenie tego jedynego w swoim rodzaju zachodu słońca na cykladach i w dodatku widzianego z pokładu statku. Zachód słońca na łodzi .. naprawdę piękne przeżycie, choć nie ukrywam, że wschód chyba zrobił na mnie jednak większe wrażenie. Może dlatego, że przy wschodzie słońca była większa gra barw...
zachód słońca
Amoudi Bay
Nad Santorini rozpoczynała się noc










Po dopłynięciu do Santorini ustawiliśmy się na kalderze i oczekiwaliśmy  na rozpoczęcie niesamowitego święta. "Volkano 2016".
Thera i Imerovigli
Księżyc nad Santorini

Ten dzień od samego świtu i pięknego wschodu słońca w Kamari, przez Ios i teraz ten niesamowity wieczór obfitował w mnóstwo wrażeń głównie dla zmysłów. Tyle cudnych widoków i tyle niesamowitych miejsc i zdarzeń bardzo rzadko się przytrafia jednego dnia. Tej nocy, kiedy obchodzone było święto wybuchu wulkanu, była również super pełnia. Księżyc świecił jasno nad Thirą, a my oczekiwaliśmy na to niesamowite show, jakie za moment miało się rozpocząć na Nea Kameni. Kaldera wypełniała się łodziami najróżniejszych rozmiarów. Ludzie tłumnie oczekiwali na to niezwykłe święto zgromadzeni w miejscowościach na zboczu klifu, a my siedzieliśmy na naszym statku i czekaliśmy.
Wreszcie się zaczęło... Gra barw, świateł i dźwięków wybuchających ogni... i to niesamowite wrażenie, że to wszystko naraz wybucha na zboczach wytworzonych przez zastygłą lawę po czym wpada w czarne wody kaldery... Dodatkowych wrażeń dostarczała świadomość, że przecież pod tym stożkiem wulkanicznym, pod nami, znajduje się olbrzymia komora magmowa, że wulkan wciąż daje o sobie znać, że przecież naukowcy wciąż badają jego aktywność w obawie przed wybudzeniem.
Nea Kameni w ogniu...
aż wreszcie widowisko rozpoczęło się
na dobre
Wulkan pomału pokrywał się
dymem i ogniami
Po całym długim dniu wrażeń... zasnęliśmy bardzo szybko...

Jednego jesteśmy pewni. Ios trzeba odwiedzić znowu. W ciągu jednego dnia zobaczyliśmy niewiele na samej wysepce, ale były to takie smaczki, że rozbudziły nasz apetyt na poznanie całej wyspy, na zjeżdżenie jej wzdłuż i wszerz, na odnalezienie grobu Homera, na zejście górzystych szlaków... A to, że cała wyprawa na Ios była opatrzona dodatkowymi atrakcjami dodało tylko smaku całości...
Natomiast samo Santorini... z całą pewnością również trzeba odwiedzić, ale tym razem na dwu dniowy pobyt jako podróż sentymentalna - może za kilka lat :)

Siga Siga - My Word na Facebooku oraz na Instagramie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz